wtorek, 25 lutego 2014

[65].

Plan metra i kolejki w Berlinie
Od kilku dni mamy względne ocieplenie. JL uznał, że klimat zrobił się całkiem taki sam jak w Bogocie, więc zaczął chodzić w bluzie i bez czapki (ale bez rękawiczek się nie rusza!). Korzystając więc z tej pogody pojechaliśmy do Berlina na przedłużony weekend, żeby jakoś horyzonty tej wizy Schengen poszerzyć. Na Hauptbahnhofie (dworzec kolejowy) wyciągnęłam papierową płachtę, na widok której JL zapytał: - Po co ci plan wodociągów Berlina? No i zagadka, co to było? A no plan U-Bahn i S-bahn, czyli metra podziemnego i naziemnej kolejki... W Warszawie tego problemu nie mamy. Nawet jak będzie otwarta druga linia metra, wszelkie drukowanie planów chyba nie będzie miało sensu.

Włóczyliśmy się po berlińskich brukach, próbując tamtejszych Currywurst i Fisch&Chips. JL zdecydowanie najlepiej odnalazł się na punkowym Kreuzbergu, gdzie nie wiedząc jeszcze, że tam właśnie jest, ale widząc kamienice upstrzone graffiti (tu podpinam link do świetnych zdjęć właśnie stamtąd), zaczął nucić The Ramones.

Najfajniejsze było jednak to, że JL znowu poczuł się jak w Bogocie, bo nikt na niego nie zwracał uwagi (w przeciwieństwie do Warszawy, gdzie ciągle mu się ktoś przygląda). W tym multikulturowym tyglu, jakim Berlin niewątpliwie jest, jest miejsce dla wszystkich i wszystkiego. I mnie to też zachwyca.

Chiva
Najmocniejszym punktem tego wypadu było jednak spotkanie z moimi przyjaciółmi B. i H. Pan H. wiele, wiele lat temu miał żonę Kolumbijkę, z której rodziną jest do tej pory w kontakcie. JL bardzo się wzruszył widząc w kuchni pamiątki w postaci figurek: autobusu Chiva i kolumbijskiej hacjendy (obie mocno już przykurzone, za co rozbawiona gospodyni przepraszała). H. miał też całkiem niezłą kolekcję winyli latynoskich gwiazd z lat 80., której część z radością podarował JL. Teraz musimy tylko gdzieś skombinować adapter...

Berlin to też Berlinale. Z radością powróciłam do tej wieloletniej już tradycji wyjeżdżania zimą na ten międzynarodowy festiwal filmowy. Tym razem widzieliśmy tylko trzy filmy, każdy inny, każdy niezwykle ciekawy. Dwa były dokumentalne, jeden fabularny. Wszystkie zapadły nam bardzo w pamięć:
- czeski "Zamatoví teroristi" - http://www.youtube.com/watch?v=59RUyORL0mg
- kanadyjski "3 Histoires d'Indiens" - http://www.youtube.com/watch?v=uvJ14v0hOq8
- szwedzki (z fanatastyczną muzyką) "En du elsker" - http://www.youtube.com/watch?v=cbX0pTpy2B8
Niezwykle ciekawe są zawsze sesje pytań i odpowiedzi po filmach, szczególnie tych dokumentalnych, z reżyserami i aktorami. Ich wspomnienia, nasze emocje, piękne. I już się cieszę na kolejny rok.

poniedziałek, 10 lutego 2014

[64].

Zima JL na razie nie zmogła, ciągle dziwi się różnym rzeczom (ostatnio, że po Wawie, czy Gdańsku jeżdżą taksówki mercedesy -MERCEDESY !!!, że komuś takiego drogiego auta na wożenie pasażerów nie szkoda!). Jest zachwycony naszym jedzeniem, choć bliskie spotkanie ze śledziem w sosie śmietanowym było niestety porażką, no bo jak można jeść zimną i do tego surową rybę??? Ryba w Kolumbii tylko smażona, no chyba że jest to zapożyczone z Peru ceviche (podlinkowałam przepis Beaty Pawlikowskiej, bo kto jak kto, ale ona na ten temat naprawdę dużo wie). Cieszy go serdeczność ludzi, ale trochę się obruszył, jak pan w Gdańsku zaczepiając mnie, gdy robiłam zdjęcie, powiedział do mnie wskazując na JL: - A ten to Ruski jakiś? - bo JL kupił sobie taką czapkę uszatkę ze sztucznego futra i przy jego egzotycznej trochę urodzie faktycznie na jakiegoś obcego wygląda :).
JL fejsbukero ;)
Ciągle też nie może przyzwyczaić się do tego szaro-buro-białego krajobrazu i do martwych drzew (uśpionych drzew - prostowałam ja). W Kolumbii zielono przez cały rok, śnieg tylko wysoko w górach, więc nic dziwnego, że nasza codzienność to dla niego egzotyka.
 
Trochę się też zmagamy z zawiłymi formalnościami, bo chcemy mu przedłużyć pobyt i może jakąś pracę znaleźć. Okazuje się to bardzo karkołomne, bo kraj nasz broni się przed wszelkimi imigrantami jak przed dżumą, a przed tymi z tzw. trzeciego świata to już w ogóle... Czekamy więc na decyzje z Wydziału Spraw Cudzoziemców i trochę się stresujemy, ale jednak staramy się, żeby ten czas tu spędzony był dla niego jak najfajniejszy. I tak pomyślałam, że może jak już przebrniemy przez te wszystkie formalności (z tarczą, czy na tarczy, bo różnie być może) to podzielimy się naszymi doświadczeniami i radami. Może to się jakimś parom mieszanym, jak my :), przyda.

Acha, zapomniałabym o piwie. Zachwyt JL nad tym trunkiem nie ma granic (tzn. ja ustalam granice ;), bo w Kolumbii są właściwie trzy rodzaje piwa (nie licząc dosłownie kilku eksportowanych) i nie przekraczają one 4,5% alco. Tymczasem u nas w byle jakim markecie całe dłuuuugie półki, nie mówiąc już o ofercie procentowej. Ostatni hit to jakiś porter z 9,5%. Czy to jeszcze ciągle jest piwo, ja się pytam???