wtorek, 28 kwietnia 2015

[82.] Roboteka

Zachwycił mnie koncept British Council i prof. Daniela Charny'ego THE MAKER LIBRARY. To połączenie: biblioteki, miejsca do robienia różnych rzeczy związanych ze sztuką, designem, kulturą oraz galerii. Ich wspólny pomysł polega na tym, że każdy, kto taką "robotekę" chciałby założyć i ma do tego lokal, otrzymuje budżet na jej wyposażenie, zestaw różnego typu materiałów i aplikacji np. designerskich oraz dostęp do panelu online, gdzie może skorzystać z porady mentora. Pierwsze roboteki powstały oczywiście w Wielkiej Brytanii, a kolejne w RPA.
Do roboteki może przyjść każdy, jako uczestnik przeróżnych warsztatów czy spotkań, jako odwiedzający galerię, czy oczywiście jako czytelnik.
Projekty, jakie w tych miejscach się odbywają, to np. zajęcia dla dzieci z projektowania przedmiotów, projektowanie i drukowanie w 3D, warsztaty recyclingowe, gdzie plastikowym butelkom i innym opakowaniom daje się nowe życie, warsztaty z rzeźby, robienia przedmiotów użytkowych z filcu, ale także bardzo poważne warsztaty z wykorzystaniem najnowszych technologii do przemysłu, czy urbanistyki.
Mnie bardzo podoba się pomysł na towarzyskie spotkania, gdzie zamiast wina, przynosi się np. zepsute radio i pod okiem specjalisty można je samemu naprawić!
Fantastyczne są też wnętrza tych miejsc - od razu widać, że projektowali je prawdziwi designerzy. 
Chętnie poprowadziłabym takie miejsce w Warszawie!

środa, 22 kwietnia 2015

[81.] #GlobalCitizen

O tej światowej kampanii przeczytałam gdzieś na LinkedIn. Jej założenia są ze wszech miar słuszne: walka z ubóstwem oraz z ocieplaniem klimatu; jak też śmiałe: znalezienie takich rozwiązań, by do 2030 roku zniknęło zjawisko skrajnego ubóstwa (extreme poverty).
Kampanię wspierają dziesiątki organizacji non-profit, jak np. UNICEF, Safe the Children, czy Fundació FC Barcelona (!). Ma też wielu mocnych partnerów: The Bill & Melinda Gates Foundation, Caterpillar Foundation, YouTube, Google, NBC News, Citi, a nawet Naked Condoms.
Dzięki nim możliwe są spektakularne akcje, jak np. obchody Dnia Ziemi w Waszyngtonie (kogo tam nie było?!), jak też programy i inne inicjatywy prowadzone w Azji czy Afryce, a obejmujące takie obszary jak: zdrowie, edukacja, ochrona środowiska, wsparcie dla dziewcząt i kobiet w tych krajach, gdzie ich prawa są łamane, czy właśnie walka z ubóstwem.
Wszystko ma super oprawę graficzną i widać, że zarówno nad stroną www, jak też wszystkimi innymi materiałami promocyjnymi pracuje sztab utalentowanych ludzi.
Postanowiłam więc odpowiedzieć na apel i zostać #GlobalCitizen, deklarując upowszechnianie tej kampanii w moim środowisku jako jej "digital advocate". Dostaję więc maile z instrukcjami i materiałami, którymi z radością będę się dzielić, ale też pilnie obserwować, czy rzeczywiście zadeklarowane rzeczy się dzieją, a wytyczone cele są osiągane. W takiej masie współpracujących organizacji i medialnego szumu łatwo zgubić azymut, coś o tym wiem...

piątek, 17 kwietnia 2015

[80.] Wolontariusz na randce

(c) http://www.jfssd.org/
Jeśli myślicie, że organizowanie szybkich randek (ang. speed dating, speed matching) służy wyłącznie poznaniu się w celach wspólnego spędzania czasu i co się tam z tym jeszcze łączy (wiadomo!), to zobaczcie co ostatnio znalazłam: "Volunteer Speed Matching - Find your perfect volunteer match!".

Otóż okazuje się, że tego typu imprezy są inicjowane przez organizacje charytatywne, które poszukują wolontariuszy. Przetestowała to ostatnio redakcja "The Guardian". W miłej, niezobowiązującej atmosferze pracownicy redakcji - potencjalni wolontariusze mogli spotkać się z organizacjami partnerskimi, by wspólnie porozmawiać o możliwościach współpracy. NGO'sy potrzebowały wszelkiej pomocy: od wsparcia przy prowadzeniu komunikacji, przez marketing i media społecznościowe, aż po malowanie ścian, czy opowiadanie dzieciom bajek. Na takiej imprezie zdecydowanie łatwiej znaleźć coś dla siebie, bo od razu można wypytać o szczegóły pracy, poradzić się, czy rozwiać wątpliwości. Pamiętam, że jadąc na swój wolontariat zastanawiałam się, czy mam wystarczająco dużo umiejętności, by uczyć dzieciaki angielskiego. I nie chodziło tu o poziom zaawansowania w tym języku, ale o metodykę, sposoby, by przykuć ich uwagę, albo cokolwiek im wytłumaczyć (mój hiszpański był wtedy na dość średnim poziomie). Gdybym miała okazję spotkać się przed wyjazdem z kimś z fundacji, kto takie projekty koordynuje, na pewno byłoby mi trochę łatwiej.
Tak więc pomysł "szybkich randek" wolontariuszy z organizacjami charytatywnymi bardzo popieram. Jakby ktoś z Was słyszał o czymś takim w Polsce, koniecznie dajcie znać!

wtorek, 14 kwietnia 2015

[79.] Robot Petting Zoo

Tą niesamowitą inicjatywę wynalazła gdzieś E. - Robot Petting Zoo Makeathon. Brzmi dość skomplikowanie, ale za tą nazwą kryje się fantastyczny pomysł młodych Amerykanek, uzdolnionych technicznie. Na portalu, gdzie umieściły swoją akcję fundraisingową, opisują przeżycia związane z udziałem w pierwszym hackatohonie (czyli maratonie dla programistów), gdzie znakomitą większość stanowili oczywiście chłopcy. Dziewczyny były na początku trochę zagubione, ale finalnie całkiem dobrze się w tym środowisku odnalazły, sporo się nauczyły i zainspirowały do stworzenia czegoś własnego. Postanowiły zorganizować MAKEATHON, czyli maraton, podczas którego uczestnicy z przygotowanych dla nich podzespołów oraz przy pomocy dostarczonego oprogramowania, stworzą prototypy zwierzaków-robotów, które będzie można pod koniec maratonu obejrzeć w stworzonym na tą okazję zoo. Super, co? Cała akcja jest opisana tutaj - przejrzyście, ciekawie, z budżetem itd. Co prawda do osiągnięcia celu (ponad 15 k USD) brakuje dziewczynom jeszcze sporo, a czasu nie zostało wiele. Czytając jednak o innych inicjatywach, które podejmują (np. program edukacyjny dla dzieciaków z Kambodży!), na pewno im się uda, jeśli nie tym razem, to następnym.
A wspominam o tym dlatego, że dopiero kilka lat temu uczelnie techniczne i firmy technologiczne dostrzegły potencjał w dziewczynach/kobietach. Pojawiły się nareszcie programy zachęcające je do studiowania na kierunkach technicznych, do aplikowania do tych firm itd. Wcześniej był to świat zarezerwowany tylko dla mężczyzn. Kibicuję takim dziewczynom bardzo, bo połączenie kobiecej wrażliwości i empatii z umiejętnościami wykorzystywania najnowszych technologii może przynieść coś naprawdę dobrego.

Mnie dziewczyny przekonały :)

czwartek, 9 kwietnia 2015

[78.] Dotykając Prado

Kiedy jakiś czas temu postanowiłam zabrać niewidome dzieciaki w Bogocie do muzeum szmaragdów, wywołało tu u niektórych zdziwienie (relacja z tej wycieczki w [23]. poście). To była pierwsza wizyta takich odwiedzających w muzeum i stanęło ono na wysokości zadania - zapewniło przewodnika, który obrazowo opowiadał jak wydobywa się szmaragdy i potem je obrabia, by zdobić nimi najróżniejsze rzeczy. Dzieci mogły też dotknąć niemal wszystkiego, z przymierzaniem pierścionków ze szmaragdami za tysiące dolarów włącznie (tu radochę miały oczywiście głównie dziewczynki i ja też!).

Dotykając Correggia, (c) Pablo Blazquez Dominguez/Getty Images
A teraz projekt "Touching the Prado" ("Hoy toca el Prado") w Madrycie. Muzeum zamówiło przygotowanie sześciu dzieł ze swoich zbiorów (wersję Mony Lisy namalowaną przez ucznia Leonarda da Vinci,  obraz "Parasolka" Goyi, martwą naturę van der Hamena, "Apollo w kuźni Wulkana" Velázqueaza i obraz Correggia  “Noli Me Tangere" przedstawiający spotkanie Chrystusa z Marią Magdaleną) w technologii 3D, tak by mogły je obejrzeć dotykając osoby niewidome i niedowidzące. Trójwymiarowe repliki są mniejsze niż oryginały - nie przekraczają 120 cm szerokości - to tyle, ile osoba niewidoma może komfortowo dotykać obiema rękami. Każdy może też wypożyczyć przewodnik audio, gdzie opowiedziana jest historia dzieła wraz z jego kolorystycznym i figuratywnym opisem. Recenzje odwiedzających są entuzjastyczne, choć jeden z .
El Quitasol, Goya (c) wikipedia.org
panów trochę ubolewał, że na replice obrazu Goyi tekstura ubrania jest bardzo podobna do tekstury włosów damy  z parasolką i trochę trudno mu było oba te elementy odróżnić. Wszystkie szczegóły zaczerpnęłam z artykułu w The New York Times.

Muzeów, gdzie jest specjalny program dla osób niewidomych i niedowidzących przybywa. Swoje sekcje mają oczywiście te największe, jak Metropolitan Museum w NY, National Gallery w Londynie, czy Luwr. W przyszłym tygodniu idę sprawdzić - przy okazji Boznańskiej - jak to jest w naszym Muzeum Narodowym w 100licy.

czwartek, 2 kwietnia 2015

[77.] TECHO

Z organizacją TECHO (pol. dach) zetknęłam się podczas pobytu w Kolumbii. Nasza fundacja była z nią zaprzyjaźniona. W dużym skrócie: TECHO buduje domy dla najbiedniejszych w całej Ameryce Łacińskiej - ma swoje oddziały w 19 krajach, w tym na Karaibach.
(c) www.techo.org/colombia
Nie przyłączylibyście się do takiej organizacji? :o)
Do tej pory udało się pomóc 85 tys. rodzin, które wspólnie z wolontariuszami budowały dla siebie dom. Na tym bowiem polega cała filozofia tej organizacji: pozyskuje materiały do skonstruowania prostych, funkcjonalnych, niewielkich domów od firm komercyjnych (darczyńcy), a do budowy zaprasza samych zainteresowanych i właśnie wolontariuszy. Pamiętam, że F. wzięła udział w takiej akcji. Akurat budowano kilka domów w odległej od centrum Bogoty dzielnicy, położonej na zboczach gór. Wszystko trwało dwa pełne dni, powrót trzeciego koło południa, po wspólnym posiłku z rodziną, która właśnie otrzymała nowy dom. F. opowiadała, że wszystko było świetnie przygotowane - podzielono wolontariuszy na brygady, w każdej był ktoś, kto znał się konstruowaniu domów i instruował resztę. Spało się albo pod namiotami, albo już pod dachem (stąd nazwa fundacji), który udało się przed nocą postawić. Wszyscy wspólnie przygotowywali posiłki i spędzali razem czas. Podczas tych niemal trzech dni zarówno rodziny, jak i wolontariusze bardzo się do siebie przywiązują. I nie chodzi tu tylko o wdzięczność potrzebujących i chęć pomocy ze strony wolontariuszy, ale też o zwykłą ciekawość siebie, radość przebywania w często bardzo międzynarodowym towarzystwie, o sytuacje stresujące (gdy na przykład leje deszcz i skutecznie utrudnia budowanie), ale też śmieszne, gdy dochodzi do nieporozumień językowych i obyczajowych. Pamiętam, że F. po powrocie była trochę zaziębiona, nieźle poobijana, ale bardzo szczęśliwa - od razu widziała efekt swojej pracy i rodzinę, której udało się realnie pomóc. Myślę, że w pracy wolontariackiej to jest właśnie najcenniejsze - "making a difference", jak zwykliśmy mówić.
Od tamtej pory śledzę TECHO i z podziwem patrzę, jak się rozwija. Ma niezwykle aktywny profil na FB i w innych mediach społecznościowych. I na pewno to, co ich wyróżnia, to świetnie zaprojektowane, pełne emocji i dobrej energii plakaty, posty, ulotki, dosłownie wszystko, poprzez co się promują. Są niezwykle aktywni także w tzw. "realu" - w samej Bogocie nieustannie organizują happeningi i inne akcje zachęcające do przyłączenia się do ich organizacji jako wolontariusz. Błyskawicznie reagują też na to, co się dzieje w świecie. Pamiętam, że po śmierci Michaela Jacksona, czy Steve'a Jobsa, pięknie wykorzystali ich myśli - zarówno wizualnie, jak też emocjonalnie, z poszanowaniem dla zmarłych, bez sensacji. Tak jak dzisiaj - z okazji rocznicy śmierci Papy.
Na swojej stronie piszą, że do tej pory w ich działaniach na rzecz zwalczania ubóstwa i pomocy najbiedniejszym w Ameryce Łacińskiej wzięło udział 500.000 wolontariuszy. I niech działają!