środa, 27 lutego 2013

[48].

W ośrodku dla moich dzieciaków maszyna do drukowania Braille'm zepsuta. Nową będziemy mogli kupić w czerwcu (jesteśmy w trakcie zbierania funduszy), a tu trzeba prowadzić lekcje. Bez wydruków nie da rady, bo jak długo można się uczyć angielskiego tylko fonetycznie? No nie za długo...
Biblioteca Luis Angel Arrango w Bogocie
JL zadzwonił podekscytowany, że znalazł dwie biblioteki, w których prawdopodobnie za darmo można wydrukować Braille'm co potrzeba. Dał mi numery telefonów. Dzwonię do pierwszej. Oczywiście, nie ma problemu, trzeba tylko przynieść swój papier.
Jedziemy więc do biblioteki imienia Luis Angel Arrango - to według statystyk najczęściej odwiedzana biblioteka w Ameryce Południowej!
Pytamy, kierują nas na drugie piętro. W dużej czytelni dziewczyna pokazuje nam specjalne kabiny z komputerami dla niepełnosprawnych. W jednej z nich drukarka braillowska i chłopak, super zainteresowany po co przyszliśmy i gotowy do pomocy. Zapytaliśmy więc jaki rodzaj papieru jest potrzebny, a ja pokazałam dokument, który chciałabym wydrukować. Okazało się, że muszę go przeformatować, bo specjalny program konwertuje tekst i dopasowuje go do parametrów drukarki. Moje założenia, że np. chciałam wydrukować coś w dwóch kolumnach, okazały się zupełnie nietrafione. Cóż, człowiek uczy się (Brailla) całe życie :o).
Maszyna do druku Braille'm
Po pół godzinie wróciliśmy z ryzą papieru, ja usiadłam przy komputerze, zrobiłam zmiany i zaczęliśmy konwertować i drukować... Maszyna robiła straszny hałas i chwilę to trwało, ale efekt był genialny. Okazało się mianowicie, że w Braille'u też można drukować dwustronnie! I że czyta się uwypuklenia, a wgłębień się nie czuje. Byłam zachwycona.  
Kolega zapewnił, że czeka na nas, gdy tylko będziemy mieli potrzebę przyjść kolejny raz. Do czerwca będę więc na pewno częstym tam gościem.
Sama biblioteka też zrobiła na mnie ogromne wrażenie. W czytelni, w której byliśmy, było też specjalne miejsce z książkami dla dzieci i można tam było też z dzieckiem przyjść. W każdej sali komputery z internetem, a na ostatnim piętrze sala do gier planszowych, kawiarenka, taras ze stolikami i aneks kuchenny z mikrofalówkami, w których można sobie odgrzać przyniesiony ze sobą lunch. Biblioteka ma też salę koncertową oraz sale i korytarze wystawowe. 28 lutego otwierają tu wystawę fotografii Urbes mutantes: Latinoamérica en proceso z kolekcji Letycji i Stanisława Poniatowskich! Wybiorę się na pewno.

poniedziałek, 18 lutego 2013

[47].

W poszukiwaniu kolumbijskich smaków kupiłam jakiś czas temu w antykwariacie książkę kucharską z 1948 roku pt. "Plato criollo", czyli w wolnym tłumaczeniu: kreolski talerz. Niesamowite opisy, jeszcze bardziej niesamowite składniki (o połowie w życiu nie słyszałam, ni po hiszpańsku ni po polsku). Przepisy mają tylko jeden mankament - nie ma w nich podanych dokładnych ilości składników, ani na ile osób danie jest. Zapewne dla wprawnej kucharki nie stanowi to żadnego problemu, ja mogę sobie tylko mniej więcej wyobrazić. JL przewertował książkę i orzekł, że mało przydatna...
Z kilka dni przyniósł mi inną, "Recetario Santafereno", czyli przepisy z Santa Fe (miasteczko, które dało początek Bogocie; teraz Santa Fe to jedna z dzielnic). Tym razem Rosa, nasza pani od gotowania i sprzątania, pokręciła głową z dezaprobatą, bo ona w tej książce żadnych typowych przepisów bogockich nie widzi. No i bądź tu mądry ;o).
Niezależnie od tego będziemy wypróbowywać, bo moi wolontariusze domagają się kuchni kolumbijskiej, co nie oznacza, że jak robimy hamburgery na kolację to nie są wniebowzięci (szczególnie ci z USA).
To dzisiaj będzie deser, bardzo popularny w Bogocie:
Ryż z mlekiem (nie mylić z polską zupą mleczną ryż na mleku ;o)
500 g białego ryżu
3 1/2 szklanki wody
6 szklanek mleka
2 żółtka (opcjonalnie)
250 g cukru
1 łyżka masła
1 szklanka rodzynek
1 laska cynamonu
4-6 goździków (wedle uznania)
Przygotowanie: opłukać ryż w zimnej wodzie i wrzucić do gotującej się wody. Ugotować. Dodać mleko, cukier, masło, goździki i cynamon. Zagotować mieszając. Żółtka wymieszać z łyżką ryżu wziętą z garnka i dodać do reszty. Krótko zagotować, wyłożyć ryż na głęboki półmisek i udekorować rodzynkami. Można też posypać cynamonem.
A następnym razem będzie moja ulubiona zupa ajiaco, w sam raz na polską zimę :o).

środa, 13 lutego 2013

[46].

Od rana na ulicach widać było ludzi z takimi właśnie krzyżykami na czole. Jechałam taksówką i zastanawiałam się o co chodzi. Oni byli dosłownie wszędzie! Może to jakiś event a la yoga/ buddyzm /ekologiczne zdrowie? I każdy kto tam się zjawi, żeby się dowiedzieć więcej, dostaje takie znamionko na czoło? A może to jakiś zjazd sekty? Nieeee, odpada, ludzie, którzy to mają, są tak różni, od biegnących do pracy pielęgniarek, przez panów na budowie, aż po dzieci z babciami idące gdzieś na spacer. No doprawdyż dziwne. No to pytam taksówkarza, a on w śmiech. To CENIZA, czyli nasza Środa Popielcowa. Wszyscy naznaczeni byli już po prostu rano w kościele...
I zagadka rozwiązana :)

wtorek, 12 lutego 2013

[45].

Po trzech tygodniach walki z kolumbijską tepsą założyli nam w końcu internet. Wiesza się trochę i zanika, ale jest. Zatem wracam do pisania.
Przez ten czas eksplorowaliśmy naszą nową dzielnicę (przeprowadzka, pamiętacie?), walczyliśmy z niedogodnościami w apartamencie i uładzaliśmy sąsiadów, bo a to drzwiami trzaskamy, a to ktoś na schodach siedzi i po co?, a to znowu ktoś o dziwnej porze wraca i stróża budzi niepotrzebnie. Życie.
Ale ja dziś chciałam o czymś, co miałam okazję zaobserwować razy kilka - mianowicie terapia (czyli po naszemu rehabilitacja) w dość drogiej klinice. Byłam tam kilka razy z jedną z naszych starszych podopiecznych (sponsor płaci - dziękujemy :).
Pomieszczenia rehabilitacyjne to trzy pokoje z wydzielonymi sekcjami. Zaczynamy od zostawienia torebek - w szafkach vuittony i hernandezy (tutejsza furla jakby trochę). Potem czekamy trochę niepewne aż któraś z rehabilitantek powie nam dokąd i co. Doctora Claudia rządzi, dwie młode rehabilitantki, Jenny i Olgita pomagają, tzn. latają jak frygi i trudno je o cokolwiek zapytać, bo takie zajęte. Trochę się czuję jak w restauracji próbując złapać kelnerkę i złożyć zamówienie. W końcu lądujemy w przestrzeni pod nazwą GIMNASIO. A tutaj jedna starsza pani z opiekunką (służącą zapewne, która nie tylko się nią opiekuje, ale też prowadzi dom - w Kolumbii to bardzo popularne w wyższych sferach). Starsza Donna w nieskazitelnie wyprasowanej koszuli i eleganckich spodniach robi ćwiczenia przy drabince. Opiekunka trochę się nudzi, więc od czasu do czasu dosiada ćwiczebnego rowerka, żeby też trochę potrenować. Inne dwie panie, w pełnej biżuterii, okazałym makijażu i fryzurach prosto od fryzjera (ale w leggingsach!) gawędzą  i trochę zapomniały, że mają piłki między kolanami... Panowie (po terapii okazuje się, że w eleganckich garniturach) w narzuconych na ramiona zielonych ręcznikach nie mogą rozstać się ze swoimi komórkami, mimo że napisy wszędzie mówią NO CELULAR. Od czasu do czasu Doctora woła Olgiiiiita! Wtedy bieganina się zaczyna od nowa, z aparatami do ultradźwięków, poduszkami, sprzętami do ćwiczeń. Potem chwila ciszy, wszyscy zajęci ćwiczeniami, i znowu: Jeeeeeeny!!! Jenny chyba nie za bardzo lubi swoją pracę, bo nigdy nie pamięta jak do końca robi się dane ćwiczenie i ile razy. Najpierw więc nam tłumaczy, potem jednak idzie upewnić się do Doctory i wraca korygując. A potem Doctora przechodzi koło nas i koryguje jeszcze inaczej... No trudno, kilka błędnie wykonanych serii za nami, kilka przed nami, może załapiemy o co chodzi następnym razem.
Najlepsze są jednak masaże, bo Doctora używa niesamowitych rekwizytów, jak np. gorące kamienie, albo świecidełka takie, albo dzwoneczki. Trochę to wygląda jak odprawianie modłów nad nogą na przykład, albo ręką, ale jak zaczyna masować, to wszyscy się zwijają z bólu. Chyba tak ma być.
I wszyscy się tu znają, są po imieniu. Jedna pani zdradziła nam, że to jej 70 wizyta! Nie wiem, czy to dalej rehabilitacja, czy już uzależnienie... My zawarłyśmy bliższe znajomości z panią malarką, panią domu i panią robiącą na drutach różne dziwne ubranka (jakby dla lalek trochę). Następnym razem serdecznie się z nimi przywitałyśmy i zaczęłyśmy czekanie przy naszym "stoliku" z nadzieją, że w końcu jakaś "kelnerka" się zjawi i powie co i jak...