Po trzech tygodniach walki z kolumbijską tepsą założyli nam w końcu internet. Wiesza się trochę i zanika, ale jest. Zatem wracam do pisania.
Przez ten czas eksplorowaliśmy naszą nową dzielnicę (przeprowadzka, pamiętacie?), walczyliśmy z niedogodnościami w apartamencie i uładzaliśmy sąsiadów, bo a to drzwiami trzaskamy, a to ktoś na schodach siedzi i po co?, a to znowu ktoś o dziwnej porze wraca i stróża budzi niepotrzebnie. Życie.
Ale ja dziś chciałam o czymś, co miałam okazję zaobserwować razy kilka - mianowicie terapia (czyli po naszemu rehabilitacja) w dość drogiej klinice. Byłam tam kilka razy z jedną z naszych starszych podopiecznych (sponsor płaci - dziękujemy :).
Pomieszczenia rehabilitacyjne to trzy pokoje z wydzielonymi sekcjami. Zaczynamy od zostawienia torebek - w szafkach vuittony i hernandezy (tutejsza furla jakby trochę). Potem czekamy trochę niepewne aż któraś z rehabilitantek powie nam dokąd i co. Doctora Claudia rządzi, dwie młode rehabilitantki, Jenny i Olgita pomagają, tzn. latają jak frygi i trudno je o cokolwiek zapytać, bo takie zajęte. Trochę się czuję jak w restauracji próbując złapać kelnerkę i złożyć zamówienie. W końcu lądujemy w przestrzeni pod nazwą GIMNASIO. A tutaj jedna starsza pani z opiekunką (służącą zapewne, która nie tylko się nią opiekuje, ale też prowadzi dom - w Kolumbii to bardzo popularne w wyższych sferach). Starsza Donna w nieskazitelnie wyprasowanej koszuli i eleganckich spodniach robi ćwiczenia przy drabince. Opiekunka trochę się nudzi, więc od czasu do czasu dosiada ćwiczebnego rowerka, żeby też trochę potrenować. Inne dwie panie, w pełnej biżuterii, okazałym makijażu i fryzurach prosto od fryzjera (ale w leggingsach!) gawędzą i trochę zapomniały, że mają piłki między kolanami... Panowie (po terapii okazuje się, że w eleganckich garniturach) w narzuconych na ramiona zielonych ręcznikach nie mogą rozstać się ze swoimi komórkami, mimo że napisy wszędzie mówią NO CELULAR. Od czasu do czasu Doctora woła Olgiiiiita! Wtedy bieganina się zaczyna od nowa, z aparatami do ultradźwięków, poduszkami, sprzętami do ćwiczeń. Potem chwila ciszy, wszyscy zajęci ćwiczeniami, i znowu: Jeeeeeeny!!! Jenny chyba nie za bardzo lubi swoją pracę, bo nigdy nie pamięta jak do końca robi się dane ćwiczenie i ile razy. Najpierw więc nam tłumaczy, potem jednak idzie upewnić się do Doctory i wraca korygując. A potem Doctora przechodzi koło nas i koryguje jeszcze inaczej... No trudno, kilka błędnie wykonanych serii za nami, kilka przed nami, może załapiemy o co chodzi następnym razem.
Najlepsze są jednak masaże, bo Doctora używa niesamowitych rekwizytów, jak np. gorące kamienie, albo świecidełka takie, albo dzwoneczki. Trochę to wygląda jak odprawianie modłów nad nogą na przykład, albo ręką, ale jak zaczyna masować, to wszyscy się zwijają z bólu. Chyba tak ma być.
I wszyscy się tu znają, są po imieniu. Jedna pani zdradziła nam, że to jej 70 wizyta! Nie wiem, czy to dalej rehabilitacja, czy już uzależnienie... My zawarłyśmy bliższe znajomości z panią malarką, panią domu i panią robiącą na drutach różne dziwne ubranka (jakby dla lalek trochę). Następnym razem serdecznie się z nimi przywitałyśmy i zaczęłyśmy czekanie przy naszym "stoliku" z nadzieją, że w końcu jakaś "kelnerka" się zjawi i powie co i jak...