Tym razem temat wywołał się sam, choć chodził mi po głowie od jakiegoś czasu.
Po raz pierwszy o
ayahuasca (inne nazwy to
yagé czy
huaraca) usłyszałam od JL. To rytualny napój o właściwościach halucynogennych, stosowany przez amazońskich Indian. Od ponad tysiąca lat wprawiają się w trans pijąc napar, aby skontaktować się z duchami i zapytać je o radę, ale też wykrywać klątwy i uroki, które spowodowały chorobę, czy inne nieszczęścia członków plemienia. Napój pije zarówno szaman jak i jego "pacjent". Do ceremonii specjalnie się przygotowują, czasem kilka dni, a i ceremonia może trwać jeden seans, albo kilka, w zależności od potrzeb.
Ayahuasca ma nie tylko właściwości psychodeliczne. Wywołuje też często ostrą biegunkę i torsje. Dlatego też niezwykle ważna jest umiejętność i znajomość sztuki
yage przez szamana. JL opowiadał mi, że z takiej "podróży" można czasem nie wrócić... czyli mówiąc wprost postradać zmysły. Bardzo mnie zafascynowała ta historia i sprawiła, że jeszcze bardziej zatęskniłam za Amazonią, za niezwykłą magią jej ludów, tajemniczością, kulturą i wiedzą o naturze sięgającą tysięcy lat.
|
Przygotowywanie ayahuasca (fot. Wikipedia) |
Jest jednak ciemna strona ceremonii
ayahuasca. To turyści niestety, którzy w poszukiwaniu adrenaliny i niezwykłych wrażeń szukają na własną rękę szamanów, a częściej trafiają na zwykłych hochsztaplerów, którzy za kilka dolarów taką mieszankę halucynogenną produkują. Dla nas każdy Indianin przystrojony w pióra i skóry dzikich zwierząt wygląda jak szaman. I rzadko komu przyjdzie podważać jego umiejętności. JL opowiadał mi wiele przypadków (w ramach studiów miał możliwość przebywać z Indianami, by badać ich kulturę i zwyczaje), kiedy turyści trafiali w ręce nieodpowiedzialnych ludzi i nie tylko wycieńczali się fizycznie (totalnie odwadniali pod wpływem tych środków), ale też mieli straszne wizje, z których potem nie potrafili wyjść. Nie ma więc tu miejsca na żadną magię, czy rytualną ceremonię, a tym bardziej na intencję, której owa ceremonia ma służyć. I w trakcie tych moich przemyśleń któregoś dnia na FB, na profilu jednego z moich byłych wolontariuszy, zobaczyłam właśnie to odzieranie z magii, tajemniczości i intencji
yage. Anglik nie tylko opublikował swoje zdjęcia z szamanem, podpisując go imieniem i nazwiskiem, ale też drobiazgowo opisywał swoje przygotowania do ceremonii, to, jak się czuł po wypiciu napoju, robiąc nawet sobie zdjęcia w trakcie. I pomyślałam wtedy, jak daleko możemy się posunąć odzierając Amazonię z tej resztki niezwykłej tradycji, wierzeń i tajemniczości właśnie. I dlaczego to robimy? Żeby zaimponować innym? Pokazać jacy jesteśmy nieustraszeni, do jakich niesamowitych miejsc dotarliśmy? I że wśród naszych przyjaciół jest nawet szaman??? I taki mnie straszny po tej wątpliwej "fejsbuczej" lekturze smutek ogarnął i żal, a chyba najbardziej dlatego, że w pogoni za wrażeniami, tak bardzo spłycamy to, co pierwotne i ciągle jeszcze niezwykłe...