A wczoraj się znów widziałyśmy i opowiadałam M. o tym artykule z DF o Aracatace. M. się bardzo ożywiła, bo rok temu tam pojechała! Jej doświadczenia były inne, niż autora artykułu, ale dość niesamowite, jakby żywcem wzięte z książek Marqueza.
Aracataca (www.peru21.pe) |
Za dnia M. wybrała się na poszukiwania ducha Marqueza i to co się wydarzyło, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Jakiś starszy pan z punktu ksero zaprosił ją na wycieczkę swoim motorkiem po miejscach, gdzie swe stopy stawiał Wielki Gabo. W ośrodku kultury (chyba) jakaś pani wręczyła jej mapkę odbitą na ksero z atrakcjami związanymi z pisarzem. Było tego 100 (sto!!!) pozycji wzdłuż tej jednej głównej drogi w Aracatace. M. była tym tak zafascynowana, że aż wzbudziła ogólne zainteresowanie innych mieszkańców, którzy witali się z nią jak z angielską królową. I tym to sposobem M., na motorku ze swoim przewodnikiem, zwiedziła dom, w którym urodził się Marquez (rekonstrukcja), przeszła się ścieżką, którą on chodził do szkoły, zobaczyła placyk walki kogutów (przechodząc zresztą przez czyjś prywatny dom, patio, jakiś pokój ze śpiącymi dziećmi, etc.), gdzie bywał Gabo i jeszcze kilka innych tego typu miejsc. Wszystko (poza domem dziadka Marqueza) w dość opłakanym i zapomnianym stanie, ale jej przewodnik opowiadał o tym z takim entuzjazmem, jakby to były zabytki na miarę Machu Picchu. Punkt kulminacyjny nastąpił na końcu - dojechali do jakiegoś domu/baru, gdzie przewodnik wskazał na starutkiego pana mówiąc - A to jest brat Marqueza, możesz uścisnąć mu rękę! Co M. niezwłocznie uczyniła z atencją, choć w głowie tłukły jej się myśli, że pisarz raczej to miał dwie siostry a nie brata, ale niech tam! Wszystko to miało jakąś taką magię i surrealizm, że M. naprawdę czuła się jak w Macondo.
A ja sobie pomyślałam, że może jest jeszcze jakaś nadzieja dla tego miasteczka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz