wtorek, 11 sierpnia 2015

[97]. #ivhq

Fejsbuk przypomniał mi (działa lepiej niż moje wszystkie kalendarze offline i online razem wzięte), że dwa lata temu o tej porze pracowałam w Cartagenie de Indias nad Morzem Karaibskim. Uczyłam angielskiego społeczności lokalne i organizowałam zabawy dla wychowanków jednego z domów dziecka, i dla podopiecznych fundacji działającej na rzecz dzieci z nowotworami. Projekty były genialne, tylko upał mnie wtedy wykańczał. Dzień zaczynałam od wczesnego śniadania, potem jechałam taksówką do pierwszej grupy angielskiego, po lekcjach jeszcze chwilę rozmawialiśmy i jeden z uczniów odprowadzał mnie do domu dziecka (takie względy bezpieczeństwa). Tam spędzałam czas z dzieciakami też pomagając im w angielskim lub organizując inne zabawy aż do pory lunchu. Na obiad wracałam do siedziby fundacji. I to był najgorszy moment dnia. Słońce w zenicie, gorąc nieprzytomna, zero powiewu. Na 15.00 miałam zaplanowane kolejne lekcje z inną grupą w innej części miasta. Naprawdę, nie miałam siły podnieść się z łóżka, gdzie lądowałam po obiedzie, bo nie byłam w stanie inaczej w tym upale funkcjonować. Dopiero nocą robiło się znośnie, można było oddychać i pójść na spacer nad morze, gdzie już nie było tych tłumów co za dnia - oczywiście w miejscach dozorowanych.

I tak sobie o tym przypomniałam, bo u nas też "upały afrykańskie", jak inny mój znajomy napisał na FB. I zatęskniłam za tym czasem bardzo. Tym bardziej, że jeszcze dzisiaj dostałam newsletter od IVHQ, organizacji z którą po raz pierwszy byłam na wolontariacie właśnie w Kolumbii, i od tego wszystko się zaczęło...
A w newsletterze filmik z wolontariatu na Filipinach. Jeśli więc nie macie jeszcze pomysłu, gdzie pojechać na wakacje, to rozważcie tą organizację i zobaczcie ten film. Ja już się zaczęłam pakować... ;o).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz