W weekendy Argenis (trzyma porządek w naszym apartamencie i
gotuje dla nas) ma wolne. To oznacza, że przygotowujemy sobie posiłki sami z
tego co znajdziemy w kuchni. Obserwacja, co jedzą w takie dni moi
wolontariusze, nieustannie wprawia mnie w zdumienie i rozbawienie zarazem. Oto kilka przykładów, co można zjeść na
śniadanie:
- znalezioną w lodówce sałatkę z poprzedniego dnia (kapusta
pekińska, marchewka, pomidory, ogórki i inne chrupiące surowe warzywa w sosie winegret)
wrzucamy na gorący olej, smażymy jakąś chwilę i na koniec wbijamy dwa jajka, i
robimy jajecznicę – to pomysł Haruki z Japonii;
- podeschnięte już nieco toasty obracamy w rozbełtanym
jajku, smażymy na tłuszczu, a potem na talerzu polewamy obficie syropem
klonowym – to Lupe z USA;
Frijoles z ryżem właśnie |
- z czterech jajek smażymy jajecznicę, toasty robimy jak
wyżej (podejrzane u Lupe’go), a to wszystko zagryzamy surową dynią – kolega
myślał, że to owoc… cóż, w kolorze i kształcie trochę przypomina papayę, ale
żeby tak zupełnie smaku nie rozróżnić??? – to Josh, też z USA;
- namierzoną w lodówce breję z fasoli (popularne tu danie
zwane frijoles) podgrzewamy w mikrofalówce, a następnie zjadamy razem z pszenną
bułką podgrzaną w tosterze – a la hamburger – to Rose z Nowej Zelandii.
W okolicach lunchu Terrene z Australii zapytała mnie jak się
gotuje ryż… Znalazła resztkę wspomnianego wyżej frijoles i pamiętała z
czwartku, że Argenis serwowała go z ryżem właśnie.
Jest jeszcze nadzieja w tym młodym narodzie wolontariackim
;o).
kreatywne gotowanie :-) buziak, E.
OdpowiedzUsuńpisz więcej, czytam wszystko po kilka razy...
OdpowiedzUsuń