poniedziałek, 19 listopada 2012

[34].

Od niedzieli w Quito. Na lotnisku szok - chcialam wymienic 50 Euro i dostalam dolary. Tlumacze wiec pani w okienku, ze ja lokalna walute potrzebuje, ekwadorska, a pani na to ze to dolar... Niezle...
Basilica del Voto Nacional
Z rana popedzilam na Stare Miasto. Ladnie, duzo ludzi. W ramach aklimatyzacji do wysokosci (Quito lezy powyzej 2.800 m npm) wlazlam na wieze bazyliki. Niezle sie zasapalam, ale widoki obledne. Zalaczam.
W drodze do Plaza Grande zalapalam sie na pokaz tancow ludowych - dzieciaki byly zdecydowanie najlepsze. W drodze powrotnej do hostelu troche pobladzilam, wiec jakis koles widzac taka sierote zagadnal czego szukam i oczywiscie skad jestem. Zdziwilam sie, bo Ekwadorczycy nie sa tacy wylewni i otwarci (taksowkarz z lotniska nie odezwal sie do mnie slowem ..., w Kolumbii nie do pomyslenia). No i co sie okazalo? Ze kolega jest Kolumbijczykiem! Chwilowa znajomosc sie oplacila, bo polecil mi biuro podrozy, gdzie moge zapytac o trekking w parku narodowym Cotopaxi. Zobaczymy.
Dzis sprobowalam tez typowej dla Quito zupy - ziemniaczanej, podawanej z awokado. Niestety do ajiaco sie nie umywa... Czekam wiec na te wrazenia z natury, bo jak na razie nic mnie nie powalilo.
Przepraszam za brak polskich znakow, ale te kafejki internetowe... Chaus!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz