sobota, 3 listopada 2012

[30].

Z lekkim opóźnieniem o halloweenowych szaleństwach z dzieciakami, bo grypa mnie zmogła.
A było to tak...
W minioną środę, 31 października, wsiadłam rano do autobusu w moim wiedźmowym przebraniu: długa sukmana, pająki we włosach, tylko mój płaszcz powłóczysty miałam schowany w torbie, bo poruszanie się jest trochę trudne, szczególnie jak się człowiek spieszy. Na następnym przystanku wsiadła cat-woman, potem clown i dwie księżniczki, nieletnie. Na ulicach co chwila przemykały się jakieś wampiry, postaci z Alicji w Kranie Czarów, inne wiedźmy, wróżki, umarlaki, etc.
Dylan z Danielle
Z nauczycielami Sandrą i Edwarem
Gdy dotarłam do ośrodka moich niewidomych dzieciaków, zabawa już trwała w najlepsze. Akurat trafiłam na konkurs na najbardziej pomysłowe przebranie, a potem taniec.  Moim faworytem był Dylan przebrany za lwa. Nieźle wczuwał się w swoją rolę i ryczał strasząc inne dzieciaki. Po konkursach ruszyliśmy w trasę po całym ośrodku - każdy ze swoim woreczkiem/ plastikową dynią/ torebką... co kto miał. "Quiero paz, quiero amor, quiero dulces por favor!" (czyli w wolnym tłumaczeniu: chcę pokoju, chcę miłości, chcę słodyczy, bardzo proszę!) rozlegało się w każdym zakątku budynku, a pracownicy przygotowani na ten nalot obdzielali wszystkich w miarę po równo. W kuchni dostaliśmy po pączku, w rektoracie po lizaku, w pralni po garści cuksów itd. Po powrocie do patio każdy liczył swoje zdobycze i naprawdę trzeba było pilnować, żeby co poniektórzy nie zjedli wszystkiego naraz, tym bardziej, że wszyscy byliśmy przed obiadem. Potem nastąpiła runda różnych kawałów i dowcipów. Słabo mi szło zrozumienie, bo po pierwsze zazwyczaj załapuję o co chodzi w dowcipach z dużym opóźnieniem, a po drugie polskie trosssskę sepleniące dziecko zrozumieć trudno, a co dopiero kolumbijskie! O braku wystarczającego słownictwa nie wspomnę.
Sofia, moja gwiazda
A na koniec tej całej imprezy postraszyliśmy się jeszcze wspólnie, a ja dostałam w prezencie piosenkę w wykonaniu Arley'a o takiej jednej grindze, którą tak w 100% nie jestem, jak mi wyjaśniono, ale piosenka ładna i w sam raz dla mnie ;o).
Wieczorem, wracając z lekcji angielskiego (ciągle w sukmanie, ale już bez pająków w włosach, bo gdzieś zwiały w międzyczasie ) byłam świadkiem, jak w Bogocie obchodzi się Halloween na wzór amerykański, a może nawet przerosło to Amerykę. Czekając na autobus stałam przed apteką. Co minutę, dosłownie, wchodziły do niej przebrane za wszystko co możliwe dzieciaki z rodzicami, ciotkami, starszymi braćmi, siostrami etc. z tym samym tekstem co moje dzieciaki powyżej. Biedna pani magister miała już chyba chrypę od odprawiania tych gości, bo o ile na początku mogła mieć nawet jakieś cukierki, to po półgodzinie wyczerpałby się jej nawet kontener... Niezrażone tym dzieciaki ruszały dalej: do piekarni, punktu xero, fryzjera, prywatnego domu, pana parkingowego, wszędzie! To było coś naprawdę niesamowitego. Wcale mnie więc nie zdziwiło, gdy na drugi dzień zapytana przeze mnie moja uczennica Andry (lat 12) ile cuksów zgromadziła, odparła dumnie wydymając usteczka: 379. Ja z moimi 12 (w tym jeden lizak) mogłam się oczywiście schować...

1 komentarz: