poniedziałek, 3 września 2012

[16].

Zamarzył nam się w weekend barszcz ukraiński: mi i mojej przyjaciółce Jelenie, pół-Rosjance, pół-Niemce. No tośmy się wybrały na zakupy do pobliskiego mercado i... pełen sukces! Jedyną rzeczą, której nie udało nam się zdobyć, była kwaśna śmietana (czyli saure Sahne), ale zastąpił ją jakiś kremowy serek. Barszcz był na kostce warzywnej, bo współlokatorzy Jelly to wegetarianie, więc z szacunku dla onych (trochę z bólem serca...) zrezygnowałyśmy z żeberek.
Zachęcona doskonałym rezultatem kulinarnym, jaki otrzymałyśmy, zapragnęłam zrobić wczoraj moją ulubioną zupę dyniową z mlekiem kokosowym. A ponieważ puszka owego mleka kosztuje tu prawie 5$, a jedna sztuka orzecha kokosowego niecałego dolara, to zdecydowałam się na opcję drugą. Wcześniej, u trzech osób, sprawdziłam metodę dobierania się do tego produktu naturalnego. Gdy okazało się, że wersje są zbieżne, przystąpiłam do dzieła. Orzech wybieramy taki, który w środku chlupie - to znaczy, że jest świeży i ma wodę w środku. Potem, najlepiej korkociągiem, wwiercamy się w ciemniejsze oczko na czubku orzecha, a najlepiej w dwa oczka, żeby jakiś przelot powietrza był. Następnie wytrząsamy do kubeczka wodę kokosową i gdy orzech jest pusty, zapalamy gaz i kładziemy go na planiku. Nie przejmujemy się zbytnio, jak włoski zaczynają się przypalać, pilnujemy tylko, żeby jakiego pożaru nie wywołać. Gdy orzech jest już mocno ciepły, zdejmujemy z palnika, kładziemy na stole, albo na podłodze i walimy w niego młotkiem/tłuczkiem, albo czymkolwiek mocniejszym, co mamy pod ręką. Orzech powinien się łatwo rozłupać. Miąższ ze środka, podziabany na kawałeczki, zmiksowałam w blenderze z wodą kokosową i w ten sposób otrzymałam... wiórki w wodzie, bo takie mleko jak z puszki zrobić się nie chciało. Trudno, za to w smaku jest ok.. Zupa dyniowa z wiórkami wyszła ekstra.
Następna umiejętność, którą chciałabym posiąść, to obieranie mango. Wbrew pozorom nie jest to taka prosta sprawa... Ja zostawiam zawsze totalne pobojowisko sokowo-miąższowe.

4 komentarze:

  1. Jako wytrwały czytelnik bloga mam małą prośbę o więcej zdjęć - zwłaszcza z autorką w trakcie tych wszystkich przygód (a nie jakiegoś, za przperoszeniem, młotka do kokosa). Z góry danke i przepraszam za śmiałość.

    OdpowiedzUsuń
  2. po starciu z kokosem nie nadawałam się do zdjęcia ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. oj tam, oj tam.
    Dasz radę, tu dużo ludzi czeka na te foty. Produkuj.

    OdpowiedzUsuń
  4. fundrejzing = zbijanie kokosów?
    jestem pod wrażeniem - znów :-) a mój ojciec do "ukraińczyka" daje twaróg, taka wariacja podlubelska ;-)
    buziaki ciepłe :-) E.

    OdpowiedzUsuń