Dzisiejszy dzień był ich pełen.
Zaczęliśmy od warsztatu jak przygotować ofiarę z kwiatow balijskim bogom.
Wszystko ma tu znaczenie, i rodzaj liścia: - bananowy jest dość tani, służy do ofiar prostych - kładzie się na nim tylko garstke ryżu; - lisc kokosowy ma być młody i stary, ten drugi kładzie się na dno koszyczka, który się konstruuje z liścia młodego i łączy ostrym patyczkiem z bambusa. Bambus z kolei symbolizuje równowagę emocji, jeśli będzie się go wpychalo w liście za mocno, złamie się, co oznacza, że mamy dużo negatywnych emocji w sobie (kurka, mi się złamał kilka razy..., równowagi brak), z kolei jak się będzie wpychalo patyczek za słabo, to liście się nie dadzą przebić - za mało pozytywnej energii. No balans potrzebny jak nic.
Jak nam się już udało skonstruować koszyczek, to zaczęliśmy je wypełniać płatkami kwiatów, od dołu, potem w prawo i w lewo, na górze i w srodku; pierwszy kolor czerwony dla boga brahma symbolizujacego ogien; drugi kolor różowy lub biały dla boga iswara symbolizujacego wiatr; potem bordowy/fioletowy dla boga wisnu, który symbolizuje wodę; żółty dla boga maha dewa symbolizujacego ziemię i ostatni, zielony, na Bali kwiat zastępowane przez zioło, bo zielonych kwiatów nie ma, dla boga siwa, odpowiadającego za równowagę (!). Z naszymi ofiarami mieliśmy się obchodzić delikatnie, w święty sposób, nie kłaść ich na ziemi, nie przewrócić, nie szturchac. Do pełnego złożenia ofiary brakowało tylko kadzidełka - gdy się wypali, ofiara staje się śmieciem. I tak dwa, trzy razy w ciągu dnia. Niezwykłe.
W drugiej części dnia mieliśmy lekcję gotowania. Bardziej to była kuchnia azjatycka, niż balijskim, czy indonezyjska, ale za to nauczyłam się robić spring rolls na modłę balijska i smażone banany, które też były w wersji z białym serem i polane czymś podobnym do czekolady - pomyślałam, że Kolumbijczykom, którzy piją gorąca czekoladę, w której pływa kostka białego sera (gumowatej konsystencji i trochę bez smaku), właśnie ta wersja bardzo przypadłaby do gustu. Wszystko oczywiście smażone w głębokim tłuszczu, ale jakże dobre!
No i na dokładkę jeszcze, mieliśmy dziś wieczorem powitalno -pożegnalna kolacje dla wszystkich wolontariuszy (zmiana turnusu, tak to nazwę...). Była nas pewnie z setka, ale wszystko dość sprawnie zorganizowane, a jedzenie pyszne! Mnie zachwycił typowo balijskim deser: podprazone wiórki kokosowe zawiniete w ciasto przypominające to na nasze pierogi, tylko bardzo gumowate i kleiste, a to z kolei zawiniete w trójkąt z liścia palmy kokosowej chyba i obgotowane, mniam!
I taki to był właśnie pełen zmysłowych rzeczy dzień. Bardzo mi się tu podoba. Jutro napisze o lokalesach, idziemy do jednej z ich najważniejszych świątyń. Bardzo jestem ciekawa tych ceremonii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz