poniedziałek, 2 maja 2016

[107.] Masaiban

O świcie zaczynają piac koguty i ze  wszystkich stron słychać rozpedzone motocykle. Poczułam się jak w Ameryce Południowej.  I na tym podobieństwa się kończą. Zachwyciła mnie architektura, misterna, tak niepodobna do niczego co wcześniej widziałam. I te zupełnie inne zapachy, kadzidełka towarzyszące porannym ofiarom tutejszym bogom. Kompozycje z kwiatów,  ryżu,  liści i innych zaskakujących produktów  (krakers!) wystawiane są przed domy, restauracje, świątynie i noszą nazwę masaiban. To ofiara za dobry dzień. Balijczycy są bardzo uduchowieni. 
Atrakcją dnia była wizyta w 'Monkey Forrest', czyli przepięknym parku, w którym gospodarzami są małpy. Godnie odpoczywajace na świątynnnych rzeźbach i posagach,  patrzące z politowaniem na setki turystów wykrzykujacych 'so cute! '. 
Drugą atrakcją pokaz tradycyjnego tańca balijskiego - aktorzy w maskach,  piękne tancerki i niby grecki chór polnagich panów,  którzy po zakończonej sztuce narzucili na sarongi podkoszulki, włożyli klapki i w pełnym makijażu i czerwonymi kwiatkami za uchem ruszyli do swoich domów razem z publicznością. 
Dowiedziałam się jeszcze ciekawej rzeczy o kulturze balijskiej,  a dokładniej o ich stylu życia.  Mieszkają pokoleniowo w osadach składających się z sześciu domów.  Każdy z nich ma swoją funkcję,  to na przykład kuchnia, rodzinna świątynia,  dom dla starszych rodem i dla młodych opiekujacych się całą osada, a także dom ceremonijny, gdzie odbywają się wszystkie uroczystości rodzinne. I rzeczywiście,  tam gdzie mamy kantyne fundacji, jest właśnie taka osada, z psem i galerią sztuki na dokładkę. 
Jest przed 22, cudownie otulajacy upał o intensywnym zapachu jedzenia i ogrodu. Niesamowita odmiana do tego co na codzień. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz