Pół nocy spędziłam nad narysowaniem gry planszowej dla dzieciaków, obejmującej całe słownictwo i wszystkie tematy z ochrony środowiska, jakie do tej pory przerobilismy. Przypomniałam sobie, jak uwielbialy w taką grę grać niewidome dzieciaki w Bogocie, aż piszczaly z radości, kiedy ktoś musiał opuścić kolejkę, albo wykonać jakieś zadanie, jak jego pionek znalazł się określonym polu. A że dzieci na całym świecie są takie same pod względem zabawy, także tutaj ekscytacja sięgnęła zenitu. Do tego stopnia, że dzieciaki nie chciały iść na przerwę! Za pionki służyły nam kolorowe stemple, które
znalazłam w domku ryżowym, kostki do gry też wiedziałam gdzie są, bo zaraz drugiego dnia, żeby nie siedzieć bezczynnie, zgłosiłam się na ochotnika do posprzątania sali, w której są wszystkie książki, przybory do szkoły i zabawki, czy inne akcesoria do grania. Straszny tam panował bałagan, i mimo, że koordynatorzy przesiaduja tam godzinami i paplaja, nikomu nie przyszło do głowy, żeby tam zrobić porządek. Dopóki nie przeleciała jedna nadgorliwa Polka...
Jak już dzieciakom znudziła się gra, to w ramach powtórki materiału zrobiliśmy jeszcze na tablicy collage z post-itow, jak na załączonym obrazku. No i niezmiennie popularnością cieszy się piosenka 'If you're happy and you know it', która dziś sprytnie z Dina przerobilysmy na 'If you're happy and recycle ' :).
Jutro ostatni dzień, smutno się będzie z dzieciakami rozstać.
Green Lion Foundation, partner IVHQ (organizacji, z której byłam na wolontariacie w Kolumbii i jestem tutaj), zorganizowała nam dzisiaj pożegnalna kolację z dobrym jedzeniem. Usiadlysmy razem z Alex z Londynu, i chyba z racji naszego podobnego wieku miałysmy te same obserwacje z tego programu. Trochę zmarnowanie czasu w pierwszym tygodniu, bo obok poznawania kultury, co było zresztą super, spokojnie mogliśmy już pracować. Mieliśmy naprawdę sporo wolnych godzin, które można było lepiej spożytkować, niż leżeć na basenie, czy włoczyć się po knajpach (tymi porządkami próbowałam jakoś uspokoić swoje sumienie, że się obijam). No i miażdżaca liczba młodych ludzi, dla których wolontariat był ostatnią rzeczą, po którą przelecieli pół świata. Nie wiem, czy to znak młodości (ja chyba w ich wieku byłam jednak inna, bardziej odpowiedzialna i respektujaca zasady) czy znak czasów.
Tak czy inaczej mam to gdzieś. Byłam dziś rano na zajęciach yogi w najpiękniejszym miejscu na świecie i mam nadzieję, że energia tam zaczerpnięta i równowaga, będą mi jeszcze długo towarzyszyć, a na pewno będę potrafiła do tych wrażen wrócić. A to jeszcze zdjęcie z okna sali do ćwiczeń, gdzie paliły się kokosowe kadzidełka i świeczki przed figurkami tutejszych bogów, Siwy, Wishnu, Brahmy... No raj po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz