niedziela, 8 maja 2016

[113.] Ubud

Od tygodnia we wsi nie mówiło się o niczym innym, tylko o wielkiej uroczystości kremacji jednego z członków balijskiej rodziny królewskiej.  Przyznaję,  że nie wiedziałam o jej istnieniu... Spekulacje dotyczyły liczby gości, liczby gapiów  (ja!) i ilości pieniędzy,  jaką rodzina wyda na ten cel. Już jak byliśmy w Ubud tydzień temu w jednej z ulic trwały prace nad ogromnym bykiem na platformie i ogromną wieżą,  również na platformie, które jak się dziś okazało miały zostać spalone razem z ciałem zmarłego członka rodziny. Nie udało mi się ustalić powinowactwa, żaden taksówkarz, czy inna osoba, która nam o tym wspominała,  nie zajaknela się kto to był,  no trudno. Także godzina rozpoczęcia uroczystości była inna, w zależności od źródła - czas dla Balijczykow to bardziej pora dnia, typu rano, po południu,  niż konkretna godzina. Uznałam,  że koło 10 będzie w sam raz i faktycznie, trwały już zaawansowane przygotowania. Obok wspomnianego byka i wieży,  pojawiła się jeszcze jedna wieża,  w kształcie schodów,  na czubku której spoczął później sarkofag z ciałem zmarłego. Ale po kolei.
Dwóch pięknie odzianych starców,  w białe szaty i złote ozdoby, miało coś w rodzaju straganow ustawionych naprzeciw platformy z bykiem, a na nich już pietrzyly się ofiary i cały czas przybywały kolejne osoby z ofiarami po błogosławieństwo.  W zadaszonym budynku obok przygrywala na specjalnych balijskich dzwonkach męska  (dość przystojna  skryta za słonecznymi okularami) orkiestra. Muzyka była nieziemska,  taka rytmiczna i energetyczna!
Potem z bramy pałacu  (myślałam,  że to kolejna świątynia za murami) wychodziły kobiety z darami albo też raczej ofiarami, które niosły na głowach,  a mężczyźni z choragwiami i innymi ozdobami. Wszyscy ubrani w fioletowe bluzki albo koszule (kolor żałoby) i oczywiście sarongi. Tych ostatnich wymagano również od gapiów,  więc turyści gdzie mogli taki sarong nabywali i się nimi owijali. Na niektórych dość komicznie to wyglądało,  w zestawieniu z podkoszulkami,  adidasami, czy krótkimi spodenkami, które na co bardziej korpulentnych z tych sarongów wystawały.
Zanim wyniesiono sarkofag, były jeszcze modlitwy. Akurat siedziałam koło grupki takich ubranych na fioletowo pań. Brały do rąk płatki kwiatów,  wznosiły dłonie na wysokość twarzy, zamykaly oczy i mamrotaly coś przez chwilę,  potem te płatki wpinaly we włosy,  albo zakładaly za ucho.
No i jak sarkofag wciagnieto na platformę, to procesja ruszyła.  Niesamowity to był widok, bo by podnieść którakolwiek z tych kilkumetrowych ogromnych platform, potrzeba było kilkudziesieciu mężczyzn. Ruszali na sygnał dzwonków,  bębnów i talerzy biegiem, by po na oko 50 metrach zatrzymać się i zmienić niosących. I tak aż na cmentarz. Ja już tam nie dotarlam, pokonana upalem i głodem.
No i miałam taką refleksję,  że tradycja tradycją, ale jednak ludycznosc i tzw. show musiał być, bo panowała wśród Balijczykow ogólna wesołosc, było robienie sobie selfie na tle byka, nawolywanie znajomych, którzy byli albo w orkiestrach,  albo niosących platformy. Powagi ze względu na sytuację - przypominam: kremacja - zero.
O turystach-gapiach nie wspominam, bo po co.
I takim to sposobem brałam udział w jednej z uroczystości balijskiej rodziny królewskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz