Dochodzimy do perfekcji - wybieg dla słoni ogarnęlśmy dzisiaj w kwadrans, pierwszego dnia zajęło nam to blisko godzinę. Nie ma to jak team work. Tak samo było przy sadzeniu drzewek dzisiaj, 10 sztuk na głowę. Zapakowaliśmy sadzonki do trucka, potem zapakowaliśmy się sami i ruszyliśmy na skraj dżungli.
Jeden z koordynatorów wyjaśnił nam w jakim porządku i odstępach kopać doły, a potem wkładaliśmy w nie sadzonki. I o ile na początku było trochę zamieszania i chaosu, to po chwili zaczęliśmy super współpracować. Ktoś kopał doły (głównie chlopaki), ktoś sadził, ktoś donosił sadzonki, a ktoś inny zbierał foliowe worki po drzewkach. Super było widzieć potem naszą pracę. Bardzo byłam z nas dumna.
Tak nam to sprawnie poszło, że zdążyliśmy jeszcze przed obiadem zabrać psy ze schroniska na spacer.
Po obiedzie znów zapora ogniowa, tym razem grabiliśmy w kopce skoszoną trawę i liście. Zrobiło się tak potwornie gorąco, że co poniektórzy dostali trochę na głowę i zaczęli się rzucać zaschnietą słoniową kupą. Każda zabawa jest dobra, żeby sobie zrobić przerwę... ;).
Na kolację dla słoni, oprócz trzciny cukrowej i bananów, cięliśmy jeszcze maczetami liście bananowców z łodygami (mają mnóstwo wody). Spore wyzwanie, trochę się mordowałam, dopóki Mix mi nie pokazał triku z dźwignią - na uciętym kawałku pnia kładzie się w poprzek dużą łodygę bananowca i dziabie maczetą z całej siły koniec wiszący w powietrzu. Dało radę! I słonice pożarły potem to wszystko w kwadrans.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz