poniedziałek, 12 lutego 2018

[134.] Gładzić 1000-letni kamień

Siem Reap nie jest ani specjalnie przyjemnym, ani ładnym miastem, więc trzeba z niego raczej uciekać. A jest dokąd! Wybrałam się dzisiaj na zwiedzanie świątyń, oddalonych trochę bardziej od miasta. W sumie zobaczyłam sześć kompleksów świątynnych Ankoru, zbudowanych od II poł. X wieku do końca XII wieku. Dwie były całkiem małe, trzy średnie i jedna naprawdę okazała. Ich charakterystyczna architektura to wieże, zazwyczaj 5, oraz rzeźby i płaskorzeźby przedstawiające buddyjskich bogów, najczęściej Shivę i Vishnu, ale także mityczne postaci węża, lwa.
Większość tych świątyń odkryto dopiero na początku XX wieku, były w fatalnym stanie, przykryte błotem, rozsadzone korzeniami drzew, zrujnowane, zapomniane. Powoli przywraca się im, dzięki specjalnym funduszom, kształt i otoczenie. Na mnie największe wrażenie zrobiły te otoczone wodą - miały w sobie coś magicznego, zachwycały konceptem i wykorzystaniem naturalnego środowiska. Jedna z nich byla inspirowana himalajskim jeziorem, slynnym w tamtych czasach, do którego pielgrzymowano.

Najpiękniejsza wydała mi się Baetay Srei, uważana za perłę ankorskiej architektury i sztuki zdobniczej. Dzisiaj ma nazwę Świątyni Kobiet. Mogłabym godzinami wpatrywać się w płaskorzeźby nad wejściami poszczególnych bram, na budynkach "bibliotek" i świątyni głównej. To było niesamowite wrażenie gładzić kamień,  który przetrwał ponad 1000 lat. Próbowałam sobie przypomnieć, czy widziałam coś starszego i jednak tak - to była Petra w Jordanii. Rozkwit tego miasta przypadał między III wiekiem pne a I już naszej ery. Finezja ankorskich świątyń jest jednak powalająca.

A wszystko to mogłam zobaczyć dzięki przemieszczaniu się tuk tukiem. To była idealna opcja. Podczas gdy ja chodziłam po ruinach, mój kierowca rozpinał sobie pod daszkiem hamaczek i albo drzemał,  albo sobie coś oglądał w telefonie. Pod siedzeniem miał też sprytnie schowaną lodóweczkę, którą zaopatrzył w podręcznej wielkości butelki z wodą, co było super. W porze lunchu zawinęliśmy też do restauracji i zjedliśmy bardzo pożywne zupy, moja się oczywiście nazywała khmerska i była z rybą, pycha. Pod względem takiego serwisu Kambodża jest kompletnie wyjątkowa.

A taraz budzi się nocne Siem Reap. Nagromadzenie turystów na metr kwadratowy w okolicy Pub Street, gdzie mieszkam, naprawdę imponujące. Przed otwartym oknem kawiarni, w której siedzę, przeszło właśnie dostojnie trzech buddyjskich mnichów w pomarańczowych szatach, więc jednak nie tylko turyści tu są, chyba że mnisi to też turyści :).

 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz