wtorek, 20 lutego 2018

[138.] Kambodżańskie tancerki

Żegnamy się z nadzwyczajnymi architektonicznie świątyniami Angkoru. Widziałam jeszcze trzy, z których  Prasat Kravan z 921 roku zrobiła na mnie największe wrażenie. W języku khmerskim oznacza kardamonowe sanktuarium i była zbudowana, w przeciwieństwie do pozostałych świątyń, nie z kamienia, a z cegieł. Stąd wyróżniający ją ceglany kolor. Wokół świątyni uwijała się ekipa eventowa przygotowująca kolację dla specjalnych gości.
Bardzo żałowałyśmy, że nie miałyśmy zaproszeń, a jednocześnie uznałyśmy, że to świetny pomysł na zbieranie funduszy na utrzymanie tych budowli.
I wtedy wpadłyśmy na pomysł, że może przynajmniej zobaczymy pokaz tańca kambodżańskiego. Nasz niezrównany kierowca tuk-tuka Vanny od razu zarekomendował nam miejsce i faktycznie się tam wieczorem wybrałyśmy. Show był w restauracji, co sie doskonale składało, bo wcześniej w formie bufetu serwowano  kolację. Pokaz był więc niestety trochę do kotleta, ale i tak bardzo nam się podobało. Tancerki wykonują dość ograniczone, spokojne ruchy, ale z jaką precyzją! Cudownie układają dłonie, dystyngowanie się poruszają, są bardzo piękne. A muzyka opiera się głównie na cymbałach i dzwonkach, jest niezwykła,  pamiętam ją też z Bali.

Po pokazie Vanny odwiózł nas  do hotelu i pożegnaliśmy się serdecznie. Był
Vanny, jego tuk-tuk i ja
przez trzy dni nie tylko naszym kierowcą, ale też świetnym kompanem, z poczuciem humoru, doskonałym zorganizowaniem, cierpliwie odpowiadał na nasze wszystkie pytania o życie w Kambodży. Opowiadał nam też o swojej rodzinie - ma szóstkę rodzeństwa, on jest środkowy. Teraz mnieszka pod Siem Reap z najmłodszym bratem, bo to jemu rodzice już kupili dom. Tutaj najmłodsze dziecko opiekuje się rodzicami na starość, więc też jest najlepiej przez nich wyposażone. Vanny się śmiał, że jak będzie szukał żony,  to też najmłodszej z rodzeństwa. Mama pomogła mu także kupić tuk-tuk (sprzedała krowę) i on musi z zaoszczędzonych pieniędzy jej tę inwestycję spłacić. Rodziny żyją tu blisko siebie, wspierają się, a najstarsi otaczani są szacunkiem.

To był nasz ostatni dzień w Siem Reap. Nocnym autobusem wyruszyłyśmy na południe, a był to autobus niezwykły. B. się śmiała, że śpimy na półkach, bo faktycznie każdy miał leżankę, dwie obok siebie w dwóch rządach i na dwóch poziomach. Nam się trafiła dolna półka, więc jakikolwiek nawiew do nas nie dochodził i gorąco było momentami strasznie. Oczywiście byłyśmy też na te miejsca za długie, więc musiałyśmy się jakoś poskładać ;). Co ciekawe, ludność lokalna przebierała się w piżamy, co w kontekście braku klimy było dość dobrą opcją.

Do Pnom Penh dojechałyśmy o 5.30 rano i zaczęła się kolejna przygoda...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz