Bardzo żałowałyśmy, że nie miałyśmy zaproszeń, a jednocześnie uznałyśmy, że to świetny pomysł na zbieranie funduszy na utrzymanie tych budowli.
I wtedy wpadłyśmy na pomysł, że może przynajmniej zobaczymy pokaz tańca kambodżańskiego. Nasz niezrównany kierowca tuk-tuka Vanny od razu zarekomendował nam miejsce i faktycznie się tam wieczorem wybrałyśmy. Show był w restauracji, co sie doskonale składało, bo wcześniej w formie bufetu serwowano kolację. Pokaz był więc niestety trochę do kotleta, ale i tak bardzo nam się podobało. Tancerki wykonują dość ograniczone, spokojne ruchy, ale z jaką precyzją! Cudownie układają dłonie, dystyngowanie się poruszają, są bardzo piękne. A muzyka opiera się głównie na cymbałach i dzwonkach, jest niezwykła, pamiętam ją też z Bali.
Po pokazie Vanny odwiózł nas do hotelu i pożegnaliśmy się serdecznie. Był
Vanny, jego tuk-tuk i ja |
To był nasz ostatni dzień w Siem Reap. Nocnym autobusem wyruszyłyśmy na południe, a był to autobus niezwykły. B. się śmiała, że śpimy na półkach, bo faktycznie każdy miał leżankę, dwie obok siebie w dwóch rządach i na dwóch poziomach. Nam się trafiła dolna półka, więc jakikolwiek nawiew do nas nie dochodził i gorąco było momentami strasznie. Oczywiście byłyśmy też na te miejsca za długie, więc musiałyśmy się jakoś poskładać ;). Co ciekawe, ludność lokalna przebierała się w piżamy, co w kontekście braku klimy było dość dobrą opcją.
Do Pnom Penh dojechałyśmy o 5.30 rano i zaczęła się kolejna przygoda...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz