Na pożegnanie wybrałyśmy się jeszcze to cudnej kafejki nad wodą, Cafe Laurent.
W Cafe Laurent w Koh Kong |
To co dla mnie było najważniejsze, najciekawsze, najcenniejsze (kolejność przypadkowa):
1. Słonie - nigdy nie zapomnę tego uczucia euforii, kiedy szliśmy z nimi na spacer do dżungli
2. Radość dzieci, gdy mnie widziały - ilość machań i "hello" dziennie przekraczała wszelkie normy ;)
3. Przedsiębiorczość Kambodżan - z jednej strony, że ze wszystkiego można zrobić biznes, a z drugiej niesamowita umiejętność reagowania na oczekiwania turystów, np. to, że bilety na autobus można kupić w hotelu, potem Cię z niego odbiorą i zawiozą na dworzec - odpada cały problem z szukaniem, traceniem czasu etc.
4. Wszystko kręci się wokół jedzenia - od świtu do nocy wszyscy się uwijają na straganach, w knajpkach, restauracjach, marketach. Niestety nie odważyłam się tu jeść na ulicy, głównie ze względu na suchą porę roku i brak bieżącej wody, ale też to, co Kambodżanie jedzą, a jedzą naprawdę wszystko i mam na myśli WSZYSTKO, co się rusza.
5. Angkor - jestem powalona niezwykłością i pięknem angkorskiej architektury, całej tej cywilizacji, jej królów-bogów, symboliki, wierzeń i życia odzwierciedlonego w płaskorzeźbach.
Mimo tej niedawnej i okrutnej historii Demokratcznej Republiki Kampuczy, jak ją nazywali Czerwoni Khmerzy w czasach ich reżimu, współczesna Kambodża to państwo z potencjałem. Tak bardzo widać starania jej mieszkańców, by się rozwijać, dorównywać standardom, upodabniać do wzorców, które są powszechnie podziwiane i wdrażane. Zawsze jest to jakiś kompromis pomiędzy tym, czego szukamy my, turyści (autentyczności, tradycji), a tym, gdzie chce zmierzać kraj (ku nowoczesności, technologii, wygodzie mieszkańców). Kambodżanie są na początku tej drogi, ale wielu z nich już wie jak to robić. Ważne, by przy tym wszystkim pamiętali o edukacji i środowisku, a wtedy wszystko będzie dobrze :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz