Wyruszyliśmy dość wcześnie i już na ścieżce prowadzącej do lasu przywitał nas mały żółty wąż. Ja dostałam małego zawału, ale reszta była zachwycona. Szliśmy, żeby pobłogosławić drzewa - to tutejszy zwyczaj. Wybiera się w dżungli najbardziej dorodne drzewa, przewiązuje je szarfą i życzy im, by były mocne, zdrowe i przetrwały każdą pogodę. Wszystko po to, by uchronić je przed szabrownikami. Ci, którzy odważą się ściąć takie pobłogosławione drzewo, będą nękani przez złe duchy. Mocno się tu w to wierzy.
Z "moim" drzewem |
I tak wędrowaliśmy przez dżunglę, a za nami nasze słonie. Doszliśmy do rzeki i już mieliśmy przekroczyć mostek, ale słonie zatrzymały się gwałtownie, spłoszone. Mahout, jeden z ich opiekunów, kazał nam się uciszyć i wtedy wszyscy usłyszeliśmy przedziwny dźwięk. Tuż obok, na drzewie były dzikie małpy. To ich wystraszyły się słonie. Musieliśmy zawrócić. I tak z dwugodzinnego spaceru zrobiły się prawie cztery... Tchitchi, jeden z naszych koordynatorów, powiedział nam później, że zobaczenie węża oznacza początek długiej podróży. Nie wiem, czy dosłownie, czy w przenośni. Tak czy inaczej trochę nas ten spacer wykończył. Dżungla tutaj jest zupełnie inna, niż ta np. w Ameryce Południowej - kompletny bałagan i chaos, jest też dużo bardziej sucho, prawie nie ma kwiatów. Pewnie pojawiają się w porze deszczowej.
Po obiedzie znów praca w szkółce leśnej. Mix puszczał nam muzykę ze swojego telefonu i jest to ta sama muzyka, której słucha się też u nas, jakieś zespoły i piosenki, które niczym się od siebie nie różnią. Jaki ten świat mały...
Moje narzędzie zbrodni przez ostatni tydzień - trzcina cukrowa |
Po przygotowaniu kolacji dla słoni (a jedzą dość wcześnie, bo o 16.00), poszliśmy jeszcze obejrzeć małpki, maluchy, które są w sanktuarium na kwarantannie. Cudne, szalone, mam nadzieję, że jak podrosną będą mogły wrócić do dżungli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz